Nagle mój laptop rozświetlił się. Otarłem szybko łzy. Przeszedłem przez mój pokój i otworzyłem go. Kurde, znowu zapomniałem wylogować się z poczty. Spojrzałem na skrzynkę i zamarłem.
<Oczami Nathalie>
Ja nie mogę już. Ten szef ma coś z głową?! Jezu. Wróciłam do gabinetu Julie niosąc kolejną stertę papierów. Nienawidzę zostawać po godzinach. Tym bardziej CZTERY godziny. Jeszcze za darmo.
- Jul tu masz jeszcze. Łysol kazał mi, ab..- przerwałam, bo Julie patrzyła za mnie z przerażeniem w oczach. Obróciłam się i zobaczyłam "Łysola".
- Parker! Twoje zachowanie jest NIEDOPUSZCZALNE! Jesteś..
- Ta wiem zwolniona- wzięłam torebkę i płaszcz.- Jutro przyjdę po resztę swoich rzeczy.- rzekłam na odchodne.
Co za koleś! No nic. I tak najpierw muszę "zacząć" studia. Po co ja się w ogóle wyprowadzałam?! Przecież nie wrócę teraz do domu i nie przyznam im racji. Ah ta moja pieprzona duma!
Skręciłam w alejkę, prowadzącą na ulicę, przy której stał mój dom. Pogoda dopisywała. Jak na razie. Postanowiłam pójść do akademika, aby zanieść te papierki. Na szczęście mieścił się niedaleko stąd. Skręciłam i przystanęłam na chwilkę. CO!? GDZIE JA JESTEM?! Z początku myślałam, że dobrze poszłam, ale się pomyliłam. Zawróciłam i tym razem skręciłam we właściwą ścieżkę. Po 20 minutach spacerku dotarłam do celu. Był nim kilku piętrowy, ceglany budynek. Biło od niego ciepło, co mnie zdziwiło. Weszłam przez metalową bramkę i podeszłam do drzwi. Delikatnie zapukałam, chociaż nie wiem po co. Palnęłam się w czoło i po prostu weszłam. Na korytarzu stała grupka studentów. Podejrzewam, że w moim wieku.Było ich pięciu. Wszyscy dość wysocy. Jeden miał blond włosy, drugi kasztanowe loki, trzeci czarne, na żelowane i postawione do góry, czwarty miał roztrzepane w artystycznym nieładzie, a piąty po prostu zaczesane do góry, ot tak. Podeszłam do nich i uprzejmie zapytałam o sekretariat, czy coś w tym stylu. Loczek szepnął coś do blondyna i spojrzeli na mnie. Czułam, że "obczajają" mnie. Dalej stałam hardo przed tą piątką. Blondyn po chwili wziął mnie za rękę i pociągnął w głąb korytarza. Nic sobie z tego nie robiłam i szłam po prostu za nim. Po chwili blondyn niespodziewanie się zatrzymał, przez co wpadłam z impetem w jego plecy. O mało się nie przewrócił.
- Sorry- szepnęłam.
- Spoko. Tu masz sekretariat. Będę na ciebie czekał, a później odprowadzę, dobrze?- rzekł i mrugnął Delikatnie się do niego uśmiechnęłam.
- Jasne- odrzekłam szybko i weszłam do pomieszczenia. Był to mały, acz przestronny pokoik. Na samym środku stało biurko, a przy nim kobieta wpatrzona w ekran komputera. Przed biurkiem stała kanapa. Przy ścianach stały czarne szafy, domyślam się, że na dokumenty. Ściany były białe, a podłoga drewniana. Gdy weszłam oderwała się od swoich zajęć i gestem dłoni nakazała usiąść. Posłusznie usiadłam na kanapie.
- Dzień dobry, co panią do nas sprowadza?- zapytała.
- Otóż chciałam się zapisać do akademika. Jest jednak kilka spraw, które chciałam omówić dotyczące go.- powiedziałam.
- Jasne, proszę mówić- powiedziała i usiadła wygodnie.
- Otóż pierwszą sprawą jest, że mieszkałam w Paryżu i niedawno się tutaj przeprowadziłam. Tam rok studiowałam i chciałam kontynuować naukę, zamiast zaczyna ją od początku.
- Jasne, z tym nie będzie problemu.
- A drugą sprawą jest, że mieszkam niedaleko akademika i czy muszę się tutaj przenosić?
- Niestety, ale tak. Z tym nie można nic zrobić.
- A co mam zrobić z domem?
- Nie mieszka pani z rodzicami?
- Nie.
To załatwimy sprawę, że nie będzie pani płaciła przez okres nieobecności.
- Dziękuję. Tutaj proszę są chyba wszystkie potrzebne dokumenty.- powiedziałam i podałam jej plik papierków.
- Poproszę jeszcze dowód osobisty i poprzednią legitymację studencką.- rzekła. Podałam i po chwili moja własność wróciła do mnie. - Proszę przyjść jutro o 12.00, aby dokończyć formalności.
- Dobrze, dziękuję i do widzenia!
- Do widzenia.
Wyszłam i wpadłam na kogoś. Przygwoździł mnie on do ściany. Wpatrywaliśmy się w siebie. Miał kawowe, śliczne tęczówki. Stał i po prostu się wpatrywał. Rozpoznałam, że to jeden z tych pięciu studentów, których spotkałam na dole.
- Mała, uważaj jak chodzisz- szepnął uśmiechając się zadziornie. Nagły błysk w jego oczach wydał się znajomy.
- Ty też- odburknęłam i ugryzłam się w język. Udawał, że nic nie usłyszał.
- E Zayn! Zostaw ją!- krzyknął blondyn. Ledwo go dostrzegłam.
- Do zobaczenia mała! Jeszcze się zobaczymy.- powiedział Mulat i poszedł sobie, Tak po prostu. Po chwili blondynek był już koło mnie.
- I jak przyjęli cię?- zapytał uprzejmie.
- Ta. Dziękuję za pomoc.. Ehm..- chciałam mu podziękować, ale nie znałam jego imienia. Chyba wyczytał to z moich oczu.
- Niall. Nie masz za co przepraszać. A ty jak masz na imię?- zapytał.
- Nathalie. Dla przyjaciół Nath- powiedziałam i puściłam mu oczko. Roześmiał się. Szliśmy już jakiś czas.
- Nath, który ty masz pokój?- zapytał.
- Jeszcze nie wiem. A od kiedy my przyjaciółmi jesteśmy?- zapytałam.
- Od teraz. Nathalie podasz mi swój numer?- spytał.
- Okej- rzekłam i po raz drugi dziś podałam tak dobrze znany mi ciąg cyfr. Zaraz, zaraz. Przecież podawałam go też Marc'owi! Czemu jeszcze nie dzwonił? Z przemyśleń wyrwał mnie dźwięk dzwonka. Zaczęłam szukać telefonu. Po chwili zrezygnowałam. Spojrzałam na Nialla, który trzymał mój telefon.
- Dzięki- powiedziałam z kwaśnym uśmiechem- Halo?
- Hej, tu Niall. Księżniczko następnym razem nie myśl tak długo o mnie, bo się zamartwiam.- powiedział i uśmiechnął się. Odwzajemniłam go i rozłączyłam się. Chłopak chwilkę stał, po czym zaczął śmiać się jak głupek.
- No idiota! Czystej krwi. Ten z gatunku pod ochroną!- powiedziałam, a on posmutniał. Jezu, aż tak bardzo przejął się zwykłym tekstem? Przepraszać go nie będę! Postałam jeszcze chwilę patrząc, jak Niall bawi się swoją koszulką, po czym odeszłam bez pożegnania. Później do niego napiszę. Aż taka chamska nie będę. Po 10 minutach byłam w domu. Trwałoby to dłużej, gdyby nie fakt, że straszliwie się rozpadało. Weszłam do domu i zdjęłam buty, a płaszcz i torebkę odwiesiłam na wieszak. Od razu skierowałam się do łazienki. Rozczesałam i spięłam włosy w koka, bo nie ma sensu ich suszyć. Następnie skierowałam się do swojej sypialni i wzięłam czarne legginsy, fioletową koszulkę, czystą bieliznę oraz laptopa. Wróciłam do łazienki i zmyłam makijaż. Napuściłam wody do wanny i przygotowałam przyjemną kąpiel. Zdjęłam mokre ubrania i wrzuciłam do kosza na brudne rzeczy. Weszłam do wanny i sięgnęłam po laptopa. Weszłam na pocztę. Może napiszę do niego? Mam nadzieję, że używa starego e-maila. Napisałam krótką wiadomość i wysłałam. Włączyłam playlistę składającą się z moich ulubionych utworów, po czym odłożyłam laptopa na półeczkę i odpłynęłam w krainę relaksu.
<Oczami Marcela>
Czytałem e-mail po raz któryś tam. Nadal nie mogłem uwierzyć, że ona napisała. Myślałem, że da mi spokój, przecież między innymi po to zmieniłem e-mail. Głupia, tępa blondynka*! Znowu spojrzałem na wiadomość i zagłębiłem się w jej treści.
"Od: Roxy
Witam Marcel! Dawno żeśmy nie rozmawiali. Mam nadzieję, że tym razem nie zawiedziesz i odpiszesz. Luke jest beznadziejny i brakuje nam CIEBIE. W ciągu dwóch lat wygrał zaledwie 16 wyścigów. Ja wiem, że nadal cię kręcą, więc nie daj się namawiać i wróć! Tym razem nie będzie takiej akcji, co ostatnio. OBIECUJĘ!"
Ona chyba nie pojmuje, że po tamtym wypadku NIGDY więcej nie pojadę w nielegalnym wyścigu.
*Retrospekcja*
- Josh! Ja chcę pojechać!- powiedziałem do mojego brata.
- Marcello, zrozum, że nie.
- Ale dlaczego?- powiedziałem. Nienawidzę, jak mówi na mnie "Marcello".
- Po prostu nie! A teraz słuchaj. Nieważne, co by się stało opiekuj się Nathalie. Jest taki piękny cytat, którego nie pamiętam. Chodzi o to, że ludzie odchodzą i powinniśmy cieszyć się każdą minutą naszego życia. Rozumiesz?
- Tak,tak a teraz chodź, bo za godzinę wyścig!- powiedziałem. Widać było, że był rozczarowany i zawiedziony. Po godzinie samochody były już przygotowane. Miał to być krótki sprint. Josh- mój brat ( o nim później ) patrzył przed siebie. Po kilku sekundach flaga opadła, a oni ruszyli. Jo był od początku pierwszy i tylko patrzyłem, na wzrastającą przewagę, nad naszymi rywalami. 50 m. 25 m. I WYGRAŁ! Podbiegłem do niego i pogratulowałem. Odebrał nagrodę, która była nam strasznie potrzebna. Mieliśmy małe długi, a dzięki temu jest możliwość uregulowania ich. Josh odebrał te 100.000 dolarów. Wsiedliśmy w nasze samochody i odjechaliśmy. W połowie drogi usłyszałem warkot. Czy to.. O nie! Banda Cody'ego! Przyspieszyłem. Nagle dostałem sms-a.
"Spójrz w tył". Odwróciłem i się i zobaczyłem wyskakującego w ostatniej chwili Josha. Jego samochód wybuchł, a jego odrzuciło w park. Ludzie Cody'ego odjechali, tak samo jak Roxy. Wredna ździra. Zahamowałem z piskiem opon i podbiegłem do brata. Ocknął się.
- Jezu, Josh! Już jedziemy do szpitala!- miał całą poparzoną twarz. Na 100% większość kości miał połamanych.
- Nie Marcel, czekaj. Musisz mi coś obiecać.
- Mów szybko!
-
- Ale..
- Nigdy! Obiecaj!
- Obiecuję Bracie. Przysięgam.- po tych słowach Josh zemdlał albo umarł mi w ramionach zadzwoniłem na pogotowie i uciekłem. Wszystko, po czym mogliby mnie namierzyć zabrałem mu. Po kilku minutach byłem w domu. Ekspresowo spakowałem praktycznie wszystkie moje rzeczy. Z tajnej skrytki wyjąłem moje 750.000 dolarów, które zaoszczędziłem. Wbiegłem z domu i skierowałem się na lotnisko. Miałem trzy torby i jeszcze jeden bagaż podręczny z pieniędzmi rzecz jasna.
- Jeden bilet pierwszej klasy do Londynu. Jak najszybciej się da.
- Właśnie odleciał panu samolot, ale jest jeszcze jeden za 10 minut.
- To poproszę na niego bilet- zapłaciłem i pobiegłem w kierunku wskazanym przez ochroniarza. W ostatniej chwili dotarłem do bramek. Przeszedłem przez nie zostawiają bagaże. Podszedłem do czwórki ludzi. Po chwili doszedł do nas jakiś koleś.
- Przepraszam, ale lot musi zostać odwołany. Nie ma wystarczającej liczby osób, chyba, że dopłacą państwo po 100 dolarów.- wśród ludzi przeszedł szmer i już mieli się zbierać, gdy ja..
- Ja zapłacę za wszystkich.- wyciągnąłem pieniądze i chciałem podać temu panu, ale czyjaś ręka mnie powstrzymała.
- Nie trzeba chłopcze- rzekł i sam zapłacił. Weszliśmy do samolotu i pan, który zapłacił usiadł koło mnie.
- Bardzo ładnie chciałeś się zachować Marcel.
-Skąd zna pan moje imię?!
- Nazywam się Josh Hand.
- Ma pan na imię tak samo jak mój brat..
- Wiem. Jestem jego ojcem.
- Dlaczego go pan zostawił?!- wypaliłem nagle.
- Nie zostawiłem. Jego matka uciekła z nim. Niestety, w czasie ucieczki zginęła, a mnie nie mogli namierzyć. Pracowałem w Anglii i teraz tam wracam. Twoi rodzice zaadoptowali Josha. Dowiedziałem się o tym, ale nie chciałem im go odbierać.- zakończył z westchnieniem.
*Koniec retrospekcji*
Wspominałem tak prawie całą noc. Calutkie te dwa lata. Olivię i jej przeprowadzkę. Michaela i jego śmierć. Wszystkich, których kochałem- odeszli. Dlatego po śmierci Josha stałem się twardy i bezlitosny. Mam problemy z agresją. Jestem NIEBEZPIECZNY, ale nikt tego nie rozumie! Ten łagodny, dobry i kochający Marcel nie istnieje. Jestem teraz JA i nikt mnie nie zna. Wszyscy myślą, że jestem taki wspaniały i dobroduszny.
Mój wygląd w pracy znacznie różnił się od wyglądu na co dzień. Szef kazał mi się tak ubierać do pracy...
Wyłączyłem laptopa i położyłem się na łóżku. Po chwili usnąłem ze łzami na policzkach..
Notka: Otóż chodzi o to, że pojawił się komentarz pod moją pierwszą częścią. Jestem z tego powodu naprawdę szczęśliwa i mam nadzieję, że pojawi się ich więcej. Kolejne części będą się pojawiać co dwa dni, jeżeli będzie 1 lub 2 kom. :) Jeżeli nie będzie, to co kilka dni. Chciałam napisać, abyście nie siedzieli jak na szpilkach czekając na rozdział :3 Nie ma takiego zainteresowania, ale tak tylko pisze, dla osób czytających :)
Directioner_Forever <3
proszę!!!!!!!!! pisz!!!!!!!!!!!! dalej!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńjesteś THE BEST!!!!!
jesteś naprawdę świetna ( nie to co ja)
skąd ty masz tyle pomysłów?!
Dziękuję <3 <3 Jezu, ryczę :') Dzięki :3 Pomysły? A to różnie :*
Usuńboże jesteś wspaniała
OdpowiedzUsuńpo prostu PER-FECT ( haha musiałam)
Dziękuję <3 Ryczę :')
UsuńNext ! <33
OdpowiedzUsuńDzisiaj albo jutro będzie :* Wybacz, że tak długo, ale nie mam weny ;c
UsuńOszywiscie <3
OdpowiedzUsuńŚwietna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń