Te opowiadanie ma dosyć poważną tematykę i chciałabym, żebyście tak do tego podeszły. Moim zdaniem problem wojny i cierpienia to kwestie, z których się nie żartuje, dlatego nie chciałabym ich bagatelizować w tym opowiadaniu. Propozycja na imagina pojawiła się pod jedną z części Lou i przyznam, że mnie zaintrygowała :)
Dym. Gęsty, szary dym. To wszystko co widziałem. W pewnym sensie miało to swoje plusy, przynajmniej przez chwilę nie musiałem oglądać krwi sączącej się z ciał zarówno moich kolegów, jak i wrogów. Nie ma nic gorszego niż wojna. Nienawidzę walczyć, ale nikt mnie przecież nie pytał o zdanie. Dostałem wezwanie do wojska żeby bronić swój kraj, więc jak mógłbym odmówić? Zresztą to by nic nie dało, przyszliby po mnie i zaciągnęli do broni siłą. Dopiero ryzykując życiem od miesięcy, tracąc ludzi, których dopiero co poznałem a już znalazłem w nich oparcie, będąc świadkiem śmierci w męczarniach dziesiątek ludzi każdego dnia, zrozumiałem jak bardzo nie doceniałem swojego szczęścia. Wydawało mi się, że dobra praca, wspaniali przyjaciele i cudowna kobieta u mojego boku to coś, co mi się należy, bo ciężko pracowałem na swój sukces. Tymczasem odebrano mi wszystko. Zamiast pracować muszę walczyć, a z najbliższymi nie mogę się kontaktować dla ich bezpieczeństwa. Marzę, żeby ten koszmar się skończył. Ta ogromna tęsknota z normalnym życiem, a przede wszystkim za nią zaczyna mnie przerastać. Wyszedłem z domu 10 miesięcy temu i od tego czasu jej nie widziałem. Czasami mam ochotę się podłożyć, dać się pokonać, byle tylko nie musieć już tego znosić. Jednak wiem, że ona na mnie czeka, modli się, żebym wrócił cały i zdrowy.. Robię to dla niej, dla mojej Lily..
- Harry, padnij! - usłyszałem krzyk jednego z żołnierzy i natychmiast wykonałem jego polecenie. Nadal nic nie widziałem, za to słyszałem krzyk, płacz i strzały. Mimo upływu czasu nie uodporniłem się na cierpienie ludzi tuż obok mnie, którym w dodatku nie mogę pomóc. Dwukrotnie złamałem rękę, ale to nic w porównaniu z tym, co przeżywali tu inni. Dym powoli opadał, zaczynałem już dostrzegać osoby znajdujące się w promieniu około trzech metrów, jednak na polu bitwy to niewiele. Zauważyłem wiele nowych ofiar. Na pomoc było już za późno. Większość z nich nie żyła, a reszta była w tak ciężkim stanie, że wykrwawiłaby się, zanim doniósłbym ich do bazy. Wiedziałem, że nie ma na co czekać i muszę uciekać od tego wszystkiego jak najdalej. Byłem już za bardzo zmęczony. Zapadał zmrok, na który wszyscy czekaliśmy jak na wybawienie. Nocami nie walczyliśmy. Udawaliśmy się do schronów, gdzie znajdował się prowizoryczny punkt pierwszej pomocy i nieduże zapasy żywności. Nie, żebyśmy czuli się tam bezpiecznie. W każdej chwili wojska francuskie mogły złamać zasadę i napaść na naszą bazę.
- Alex, James, Harry i Nathan do mnie. - rozkazał porucznik. Spojrzałem na chłopaków, którzy tak samo jak ja nie wiedzieli o co chodzi. Szybko ustawiliśmy się w szeregu przed starszym od większości z nas mężczyzną. - Wracacie do Londynu.
- Ale jak to? - zapytał zaskoczony a zarazem szczęśliwy Alex.
- Nie cieszcie się za bardzo. Jesteście potrzebni cywilom. Francuzi wyżynają w pień całe miasto. Jedziecie tam walczyć, nie odpoczywać. Samolot będzie na was czekał za dwie godziny. - mężczyzna mówił krótkimi, treściwymi zdaniami bez zbędnych emocji. Zresztą jak wszyscy tutaj. - - Tak jest, poruczniku. - zasalutowaliśmy i zaczęliśmy zbierać swoje rzeczy. Łatwo się domyślić, że dużo ich nie mieliśmy. Czułem wzrok pozostałych żołnierzy na sobie. W głębi serca strasznie im współczułem. Sam nie wytrzymałbym tu ani chwili dłużej. Powrót do Londynu był dla mnie prawdziwym wybawieniem. Liczyłem, że uda mi się wrócić do domu. Myśl o spotkaniu z Lily trzymała mnie przy życiu od dawna, a teraz miałem szansę ją zobaczyć. Nie wiedziałem jak zareaguje. Czy dalej mnie kocha, czy może ułożyła sobie życie z kimś, kto był przy niej przez tyle miesięcy. Nagle zamarłem. Przecież nie wiadomo, czy ona w ogóle żyje. Odpędziłem szybko złe myśli, wypierając je ze świadomości.
Dzisiaj mija 10 miesięcy odkąd kazali mu pójść do wojska. Cholerne 10 miesięcy bez kontaktu z najważniejszą osobą w moim życiu. Harry nawet nie wie, że został ojcem. 3 miesiące temu urodziła się nasza córeczka - Darcy. Jest mi bardzo ciężko samej się nią opiekować. Pomaga mi sąsiadka, ale wiadomo, że to ja muszę się zatroszczyć o jedzenie, ubranka i mieszkanie, a do tego potrzebne mi są pieniądze. Ze względu na wojnę w sklepach brakuje towaru, nie ma miejsc pracy dla kobiet. Każdy dzień to walka o być albo nie być dla mnie i naszego dziecka. Do tego, nawet nie wiem, gdzie w tej chwili jest mój narzeczony.. Przez to wszystko nie zdążyliśmy się pobrać, więc gdyby coś mi się stało, Harry nie ma żadnych praw do Darcy. Nie wiem co się z nią stanie, jeśli mnie zabraknie. Nie wiem co się stanie ze mną, jeśli zabraknie Harrego. Ciągle wierzę w to, że pewnego dnia wróci do domu cały i zdrowy. Przez te 10 miesięcy nie było dnia, w którym nie wspominałabym czasów, kiedy byliśmy razem i nie obchodziło nas nic wokół. Oddałabym wszystko, żeby cofnąć czas. Wtedy moglibyśmy wyjechać na drugi koniec świata, jeszcze zanim zaczęłaby się wojna. Bylibyśmy teraz szczęśliwym małżeństwem, rodzicami małej Darcy w jakimś bezpiecznym miejscu na świecie...
_____________________________
I jak, podoba Wam się czy raczej średnio? :) Pod ostatnią częścią Lou było mniej komentarzy niż wcześniej, mam nadzieję, że tutaj nadrobicie. Jeśli macie jakieś uwagi to też śmiało piszcie, w końcu jestem na tym blogu dla Was xx
littlegirl