One Direction i My.. - imaginy

czwartek, 29 września 2016

Please, You must LIVE! ~ Harry {dla Dony} - część 1

Aloha Kochani!!
Wiem wiem, dawno mnie tu nie było, ale zebrałam się.. Myślę że to dzięki Donie.. napisała do mnie maila z prośbą zamówienia opowiadania. Zgodziłam sie i coś napisałam. 
Dona pierwsza część jest!!..
Przepraszam resztę za tak długą nieobecność!! Może uda mi się też napisać coś na Night Changes ~ Darker Life..  <3
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

J: Hazz daj spokój, sama dam rade! - powiedziałam już nieco zirytowana tym że nic sama bez niego nie mogę zrobić. Jesteśmy już około półtora roku po zaręczynach a ja dalej nie mogę wyjść nawet na zakupy, bo mój kochany zaraz się obraża. 
H: Niech będzie.. - powiedział niepewnie - ..ale masz zadzwonić zaraz gdy dotrzesz na miejsce. - podszedł do mnie i oplótł mnie ramionami. Jego zielonkawe tęczówki przeszywały moje szarawe oczy na wskroś.  
J: Wiem Kochanie. - uśmiechnęłam się delikatnie, a zaraz potem dałam mu buziaka. Zabrałam torbę z rzeczami, kluczyki i żegnając się z Loczkiem wyszłam z naszego domu. Jechałam do Anne, bo mamy razem jechać wybrać suknie. Droga ogólnie mijała mi naprawdę miło, w radio leciała moja ulubiona piosenka i nagle ten huk, trzask, szkła przylatywały obok mojej głowy i.. I dalej nic nie pamiętam.. CIEMNOŚĆ!!

*Oczami Harrego*

 Pojechała, a ja jak jakiś idiota przed 10 dobrych minut stałem i patrzałem w stronę w którą odjechała. Miałem złe przeczucie, byłem niemal pewien że coś złego może się jej stać. W domu nie mogłem znaleźć sobie miejsca, łaziłem w te i z powrotem co chwile sprawdzając telefon. Do domu mamy jedzie się jakieś półtorej godziny, jak ja jestem za kółkiem, (T.i.) może jechać ostrożniej niż ja wiec dam jej dwie godziny. 
30 minut.....
15 minut..... Dzwoni.. ale to Anne!
J: Halo?
A: Cześć Słońce, (T.i.) przyjedzie dzisiaj? - mama zapytała, czułem w głosie jej lekkie zdenerwowanie, przez co moje nerwy zwiększyły swoją moc.
J: Tak, będzie. - starałem się brzmieć normalnie. - Zaraz w sumie powinna być. 
A: No to dobrze, to ja czekam.. Miłego dnia Kochanie. - rozłączyła się, a ja znów patrzałem zniecierpliwiony w ekran telefonu.
10 minut....
5 minut....
3 minuty.. 
J: Zwariuje zaraz!!!!!! - krzyknąłem sam do siebie. W tej samej chwili zabrzmiał dzwonek mojej komórki. To ONA!! - Halo? Dotarłaś? - chyba się trochę uspokoiłem.
K: Amm.. Czy pan jest kimś bliskim dla (T.i.)(T.N.)? - to nie była ona, to jakiś ktoś, jakiś mężczyzna.
J: Tak, jestem jej narzeczonym. - powiedziałem zdenerwowany - O co chodzi? Czy coś jej się stało? 
K: Tak, pani (T.i.) miała wypadek.. - nagle świat dookoła się zatrzymał, moje serce na kilka sekund przestało bić, a zaraz po tym było milion razy na minute.. - Halo? Słyszy mnie Pan? - odzywał się
J: Tak, gdzie to się stało? - zabrałem kluczyli i wybiegłem z domu.
K: Przed miasteczkiem Homles Chapel, zna Pan tą miejscowość?
J: Tak! - powiedziałem pospiesznie
K: Przy dużej polanie na której rośnie tylko jedno drzewo.. wezwałem już karetkę.. - rozłączyłem się. Znałem doskonale to miejsce, zabierałem pod to drzewo (t.i.). Musiało być aż tak źle że ambulans wzywał.. Miałem gdzieś przepisy, wyprzedzałem każdy samochód po kolei, miałem gdzieś że sam mogę spowodować wypadek. Po niecałej godzinie byłem na miejscu, to o widziałem było przerażające! Samochód mojej (T.i.) był wgnieciony w drzewo!! 
J: Gdzie ona jest?! - krzyknąłem. Spojrzeli się na mnie, w ich oczach nie było nic dobrego. 
K: To Pan? Zabrali Pana narzeczona do szpitala. Musi Pan załatwić coś w policją.. - poinformował mnie jakiś niski, starszy mężczyzna.
J: Nic nie muszę! - warknąłem - Do jakiego szpitala ją zabrali? - spojrzałem wyczekująco na niego, zaciskałem mocno zęby.
P: Dzień dobry, zna Pan tę dziewczynę? - podszedł jakiś policjant.
J: Tak! To moja narzeczona! Do jakiego szpitala ją zabrali?! - krzyczałem.
P: Niech Pan się uspokoi! - zagroził
P2: Do szpitala w Nortwich, niech Pan jedzie, skontaktujemy się z Panem. - powiedział jakiś drugi policjant. Byłem mu wdzięczny! Szybko wsiadłem w auto i ruszyłem w drogę, daleko nie było, więc mam nadzieje że (T.i.) już tam jest. 20 minut później byłem na miejscu, wbiegłem do budynku i zacząłem się rozglądać. Ludzie dookoła mnie patrzeli się jakbym był jakimś gangsterem. 
J: Gdzie Ona jest? - powiedziałem przy rejestracji.
K: Kto? - zapytała zdziwiona kobieta za ladą.
J: Moja narzeczona.. Znaczy (T.i.)(T.n.) z wypadku.. - wyjaśniłem. W jej oczach było coś w rodzaju współczucia.
K: Przed chwilą ją przywieźli i od razu zabrali na sale operacyjną. Naprawdę mi przykro. - jej głos się ściszył przy ostatnim zdaniu. Może Pan poczekać pod salą 21, ale zapewne to trochę potrwa. - nic nie odpowiedziałem, poszedłem pod wskazane miejsce, usiadłem na tych niewygodnych krzesełkach i czekałem..czekałem..czekałem i czekałem.. W mojej głowie było tak dużo myśli że nie mogłem skupić sie na żadnej z nich. Telefon dzwonił co chwile, jakieś znane i nie znane numery, ja nawet nie miałem siły oddychać a co dopiero z kimś rozmawiać i to jeszcze o tym. Jak przypomnę sobie ten przerażający widok, z jednej strony maska pojazdu przytuliła drzewo, a z drugiej.. inny samochód wbity w tył auta (T.i.). 4 godzina mija i nic jeszcze nie wiem. Zerwałem sie na równe nogi przez co zakręciło mi się w głowie. Nagle otworzyły się te drzwi, wyszedł jeden lekarz, potem jakaś pielęgniarka, kolejny lekarz i ona na łóżku. Była cała zabandażowana, miała rurkę w ustach, pełno kabli, jej twarz była sina, ręce tak samo.. 
J: Co z nią? - zaczepiłem jakąś kobietę.
L: Zoperowaliśmy ją, powinna z tego wyjść. - powiedziała ta lekarka
J: Jak to powinna? - zmarszczyłem czoło.
L: To są naprawdę ciężkie obrażenia, jak będzie żyć to będzie cud.. 
J: Co? Kiedy się wybudzi? Kiedy będzie wiadomo że wszystko będzie dobrze? 
L: To będą decydujące 24 godziny...
...
_______________
I jak? Może tak być? Piszcie mi Kochani, bo nie wiem, czy nie wyszłam z wprawy..!!!
Skomentujcie choć kilka razy!! :* :* :*



Naat

3 komentarze: